środa, 8 października 2008

Foyer*

*czytamy "fłaje" - wg słownika 1 palenisko 2 piec 3 kominek 4 płyta przed kominkiem 5 ogień 6 ognisko 7 źródło światła 8 źródło ognia 9 ognisko domowe 10 dom 11 świetlica 12 miejsce zebrań 13 miejsce wypoczynku 14 foyer 

Do naszego foyera pasuje chyba najbardziej któraś z definicji 11 - 14 (przy czym 14 jest najlepsza). Spróbuję to jednak opisać swoimi słowami. Otóż w czeluściach budynku uniwersytetu istnieje byt, którego odpowiednika w Polsce nie warto szukać 
bo go po prostu nie ma. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie na uniwera, mijacie sale lekcyjne, aule
czy tam inne laboratoria i trafiacie do foyera - miejsca gdzie studenci mogą się walnąć i posiedzieć na miękkim fotelu, pograć w piłkarzyki, warcaby, go, szachy, karty, rzutki (czy co tam sobie znajdziecie), wyciągnąć z lodówy soka lub browara wrzucając jednocześnie monetę do kasy (warto zauważyć, że nic tego nie pilnuje, także teoretycznie można sobie piwo wziąć za darmo i jeszcze pobrać sobie za to pieniądze. A jednak jakoś nikt tego nie robi). Jest to też miejsce w jakiś sposób gromadzące
studentów. Swoje spotkania mają tu kluby studenckie. Tutaj też
 co czwartek odbywają się imprezy. 
Do foyera można przyjść o każdej porze dnia i nocy. Jeśli chcecie nas spotkać wpadnijcie tak o 13-14. Tradycyjnie po obiedzie przychodzimy z Marcinem na DARMOWĄ kawkę (warto zauważyć że identyczna - z takiego samego automatu, nawet w takiej samej filiżance, w kawiarence uczelnianej kosztuje 60c.). Inne zdjęcia, też z foyer można obejrzeć tutaj

poniedziałek, 6 października 2008

Zrób to sam - LoL

W dzisiejszym poście nauczę was jak poprawnie zrobić znak LoL. Co znaczy takie lol można przeczytać w wikipedii (niestety nie po Polsku więc jak ktoś nie wie to i tak się nie dowie).
A teraz obstrukcja insługi (czy tam instrukcja obsługi):
  1. Złóż prawą dłoń w pięść. Następnie wyprostuj palec wskazujący oraz kciuk. Kąt pomiędzy wyprostowanymi  palcami powinien wynosić 90 stopni. Podnieś rękę w ten sposób żeby zanajdowała się około 20 cm na prawo od twarzy. Zauważ, że palce tworzą lustrzane odbicie litery "L". Nie przejmuj się, jak ktoś będzię na Ciebie patrzył będzie widział "L"
  2. Podobnie z lewą ręką, przy czym w tym przypadku należy rękę obrócić w ten sposób aby wewnętrzna część dłoni była skierowana w Twoim kierunku
  3. Usta ułóż tak jakbyś wymawiał "O"
Prawidłowe wykonanie przedstawia poniższe zdjęcie
Zauważ że palec wskazujący oraz kciuk prawej ręki tworzą "L", usta "O", palec wskazujący oraz kciuk lewej ręki "L" co w sumie daje nam "LoL". Całość dopełnia wymawianie "LoooooooooL" (tak jak tu jest napisane czyli długo wymawiamy "o").
Fajne, nie?

niedziela, 28 września 2008

Tajemnica Matki Boskiej Częstochowskiej rozwiązana...

...przeze mnie :) 
Acha, krótki zarys problemu. Otóż w Lyonie miałem okazję zobaczyć kilka kościołów i w zdecydowanej większości z nich (czyli w conajmniej trzech) na ścianie wisiał obraz Matki Boskiej z Częstochowy. Taki obraz jest nie tylko w polskiej parafii (co nie dziwi za bardzo) ale również w bazylice Fourviere (duże, pałacopodobne, wygląda jak słoń do góry nogami - swoisty symbol Lyonu) oraz katedrze St-Jean (słynąca z XIV w zegara). Może gdzieś jeszcze - wszystkich kościołów nie zwiedziłem.
Samo nasuwa się pytanie czemu Francuzi tak lubią Czarną Madonnę? No a odpowiedź jest prosta... dlatego że jest czarna!

sobota, 27 września 2008

Kto się wozi w busach?

Teraz takie pytanie, zagadka, quiz, szarada. Do czego służą w Lyonie busy takie jak ten przedstawiony na poniższym zdjęciu?
Jeśli odpowiedziałeś że do seksu to wcale nie znaczy, że jesteś zboczony i powinieneś udać się do psychiatry, gdyż jest to... prawidłowa odpowiedź! W takich busach pracują panie wykonujące najstarszy zawód świata. A wygląda to mniej więcej tak: wieczorem, gdy ulice nieco pustoszeją, na parkingach pojawiają się takie oto auta. W każdym z nich przy zapalonej świeczce siedzi pani prostytutka. Gdy ma klienta to po prostu wchodzą na pakę i zasłaniają się zasłonką. I nie trzeba szukać jakiegoś ustronnego miejsca, i panie nie marzną na zewnątrz. Kiedy to się przyjmie w Polsce, nie wiadomo. A te panie to w większości brzydkie murzynki i nawet kijem bym żadnej z nich nie tknął.

Zdjęcie w dzień zrobiłem, tylko jeden bus stał więc nie oddaje to całego klimatu. Ale wieczorem ryzykować nie będę bo zawsze gdzieś w pobliżu kręcą się panowie alfonsowie w aucie o kryptonimie b.m.w. A poniżej zdjęcie innego busa, nie wiem czy go prostytutka świeczką podpaliła, czy może to porachunki mafijne. Śledztwa dziennikarskiego prowadzić nie będę.

wtorek, 23 września 2008

WEI - pakiet startowy

O czym powinniście wiedzieć a Denis wam nie powiedział...
Na powyższym zdjęciu rzeczy które nam dostał każdy uczestnik na początku wycieczki. W prawej ręce (czyli patrząc z tej strony w lewej): długopis, ołówek, linijka. W ręce drugiej prezerwatywa oraz zatyczki do uszu. Na plecach koszulka.

Przydatne przedmioty - sztuk 3:
  1. Koszulka - inaczej szmata, ubranie robocze. Nakładana na prywatne odzienie wierzchnie (pow) w celu ochrony pow przed różnego rodzaju czynnikami zewnętrznymi (latające jedzenie, rozlane wino, rzygi własne lub osób trzecich).
  2. Zatyczki do uszu - wtykane do uszu w celu ochrony przed hałasem, przydawały się ludziom którzy kładli się spać wcześniej niż o 5 rano. Odnotowano przypadki próby zatkania sobie odbytu w celu ochrony przed osobami płci męskiej o innej orientacji seksualnej.
  3. Prezerwatywa - jako że skrót WEI odczytuje się jako SEX (wystarczy tylko poprzestawiać i pozmieniać niektóre litery) przedmiot jak najbardziej przydatny. Podobno cała wycieczka seksem ociekała, podobno bo ja tam nic nie wiem, francuskiego nie znam. Już w autobusie przez całą drogę śpiewali zbereźne piosenki, w drodze powrotnej pytali kogo udało ci się podczas wyjazdu przelecieć, domki były koedukacyjne w celu ułatwienia kontaktu z płcią przeciwną (Denis nie napisał że spał z 3 dziewczynami, ja spałem z 3 chłopami ale to nic nie znaczy). Zabezpieczać się warto. Czemu więc moja gumka nie jest zużyta zapytacie - bo to wszystko było podobno, ja tam nic nie wiem, francuskiego nie znam.
Nieprzydatne przedmioty - sztuk 3: linijka, ołówek, długopis - nikt nie wiedział po co to wrzucili. Moja teoria jest taka że to po to żeby Francuzów cywilizować, ale i tak studentów zagranicznych było za mało żeby tubylcom wytłumaczyć do czego te przedmioty służą.

poniedziałek, 22 września 2008

WEI

czyli Week-End d'Integration

"Myślałem, że przyjechałem z niecywilizowanego kraju do cywilizowanego, ale teraz wychodzi na to, że jest na odwrót."
Mihai, student Erasmusa z Rumunii

O tym jak się bawią francuscy studenci, można by pisać długo, ale i tak trudno sobie to wyobrazić, dopóki nie zobaczy się tego na żywo. Ale po kolei...

W nagrodę, że zapisaliśmy się do organizacji studenckiej (oczywiście za drobną opłatą) mogliśmy wziąć udział w okrytej sławą i legendami słynnej wyprawie w nieznane nazwanej mianem WEI. Usłyszeliśmy wcześniej kilka historii na jej temat, np. o tym, że to 3 dniowa impreza na której trudno znaleźć kogoś trzeźwego, o tym, że za każdym razem kilka osób wraca z połamanymi kończynami lub innymi urazami... I było w nich wiele prawdy.

W tym roku miejscem integracji było Lazurowe Wybrzeże. A dokładniej miejsce, gdzieś w okolicach miast Frejus i Saint-Raphael. Dokładniej trudno powiedzieć, bo o nazwie tego miejsca dowiedzieliśmy się już wracając do Lyonu, a że wszędzie nas wozili, toteż nie mieliśmy okazji i potrzeby wiedzieć więcej. Wszystko zaczęło się od ok. 6-godzinnej jazdy autokarem. Autokarów było 7, a każdym z nich opiekowała się osobna grupa studencka (a to organizacja sportowa, a to YMCA, a to cyrkowcy, do wyboru do koloru). My trafiliśmy, właściwie na chybił trafił, do autokaru grupy o nazwie Zebus. Przez cały weekend zastanawialiśmy co owa nazwa znaczy, bo jedyną podpowiedzią było rysowane przez nich na wszystkich możliwych cześciach ciała żubropodobne stworzenie. Dopiero później odkryliśmy, że to całe Zebu to coś takiego. I ogromne znaczenie ma tu fakt, że jest to przestawiciel bydła :] W autokarze, jak to na szkolnych wycieczkach, Francuzi śpiewają sprośne piosenki, wybierają Miss i Mistera Zebus, opowiadają dowcipy, a ich ulubioną zabawą jest przyciskanie dupy do szyby, gdy mijamy inny autokar z naszej uczelni. Czyli takie standardowe zajęcia przyszłej kadry naukowej Europy ;)

Wylądowaliśmy na wielkim kempingu z masą bungalow-ów, ponumerowanych w losowy sposób i poustawianych bez żadnego zamysłu. Wtedy zrozumieliśmy sens naszych tatuaży na dłoniach... Każdy został oznaczony numerem swojego domu, tak żeby mógł po pijaku, przynajmniej próbować trafić do swojego domku. Ale nawet z numerem przed oczami nie było to zbyt łatwe, więc trzeba było po prostu szybko zapamiętać drogę. Zaraz obok numeru domu każdy z nas posiadał na ręce numer drużyny, ale na co to i po co, o tym później.
Wieczorem zgłodniałym studentom, po 6 godzinach podróży podano, a jakżeby inaczej... wino :D Bo jak mówi łacińskie przysłowie "In vino veritas", czyli po polsku - tyle wiesz, ile wypijesz. To chyba taka francuska tradycja, że najpierw piją dużo wina, a dopiero później jedzą. Więc na kolację trzeba było trochę poczekać. Ale zanim dostaliśmy jedzenie, trzeba było się jeszcze odnaleźć w innej rzeczywistości, a nawet w innej kulturze można by powiedzieć. Bo gdy już wszyscy zasiedli do stołów, zaczęło się... Trudno w ogóle opisać co to było. Jedni krzyczeli, inni walili w stoły, jeszcze inni wchodzili na ławki. Z ogólnego hałasu trudno było coś zrozumieć, dowiedzieliśmy się tylko, że w ruch poszły różne przyśpiewki typu: "To M1 jest fajniejsze od L3 i głośniej krzyczy!" (L3, M1 - kolejne roczniki, tak dla jasności), "LSH suce" (LSH - humanistyczna odnoga naszej uczelni, złożona głównie z dziewczyn; suce - zainteresowanych do słownika francuskiego odsyłam :P), "Kto się urodził w styczniu, niech wstanie i wypije"... itp. itd. Czyli takie standardowe przyśpiewki przyszłej kadry naukowej Europy ;) Trochę to było zaskakujące, bo trwało przez całą kolację, a po tym jak przynieśli jedzenie, tylko się nasiliło, bo wiadomo - po winie to i głos lepszy. I z boku zupełnie, nie wyglądało to na imprezę francuskich studentów, tylko co najmniej tatarskiej hordy. A my biedni studenci z Polski tylko siedzieliśmy i nawet nie mogliśmy się przyłączyć do śpiewów, bo nie znaliśmy/nie rozumieliśmy słów :P No a przecież nie będziemy wstawać w ciemno, bo to nie wiadomo - może obrażają Marie Curie-Skłodowską, a my im będziemy wtórować :> Dopiero jak zaczęli walić w bębny i tańczyć na stołach, mogliśmy się spokojnie przyłączyć (no chyba, że tym razem coś Morsem nadawali). Tylko bitwy na jedzenie nie udało im się zorganizować, ale trzeba im uczciwie przyznać - próbowali, próbowali. Krajobraz po bitwie... pardon... kolacji był, że tak powiem (napiszę) bogaty. W plamy wina na stole, w resztki jedzenia, wszędzie, gdzie spojrzeć. Więc ogólnie taka sielska atmosfera ;)

Tak to mniej więcej wyglądało.





Później była jakaś impreza w barze i darmowe piwo. Co prawda o smaku pieczarkowym, no ale tutaj lepszego nie mają (bo Van Purów, jako typowo polskich, nie liczę :P). Trzeba tutaj dodać, że wszystkie wina, piwa, obiady itp. mieliśmy w cenie wyjazdu, więc właściwie przez cały pobyt nie wydaliśmy nic, poza paroma centami na pocztówki. Na jakość tego co nam serwowali, można by ponarzekać, ale że wszystko dostawaliśmy pod nos, to już nie będziemy wybredni.

Dzień 2 upłynął na plaży... Myślę, że nazwa Lazurowe Wybrzeże mówi sama za siebie i nie będę pisał więcej, żeby nie drażnić tych, co to wtedy w Polsce zamarzali z zimna i patrzyli jak za oknem ciągle leje ;) No cóż, na stypendium jest bardzo ciężko, więc nie ma nam czego zazdrościć :P
To jeszcze macie widok na naszą plażę z bardzo wysoka...

A wracając do tego numerka co to go mieliśmy wymazanego na naszych dłoniach - po dołączeniu do "swoich" drużyn, przez połowę dnia uganialiśmy się po plaży biorąc udział w różnych zawodach/zabawach/konkursach itp. Takie typowo integracyjne zajęcia jak przeciąganie liny, rzucanie jajkami, slalomy, wyścigi, zapasy w wodzie i w błocie... I tu właśnie zaczęły się pojawiać kontuzje. Rozbite łokcie i kolana, skręcone kostki, urwane palce u nogi (ale nie martwcie się - Marcinowi już się goi :P). Co do tych poważniejszych urazów, o których krążyły legendy, to mogły być one wynikiem innych zawodów np. "kto wyżej się wdrapie po rusztowaniu na suficie densflora". Po południu leniwi zostali na plaży, aktywni mogli pojechać na kajaki, rowery i inne takie. Kto się odważył zmierzyć ze straszliwym prądem rzeki, która niesie w nieznane i próbuje roztrzaskać o skały, albo zrzucić z wodospadu? - o tym możecie się przekonać w galerii ;)

Długie to wyszło, więc na koniec tylko napisze, że 3 dzień tuż przed wyjazdem spędziliśmy na basenie. A ogólnie było śmiesznie i odkryliśmy duży kawałek francuskiej kultury :D

Chętnych pozazdrościć odsyłam tutaj.

środa, 17 września 2008

Spleśniał nam ser pleśniowy

...czyli słowo o tym czym tu się żywimy.

Najtańszą i najlepszą formą jedzenia są obiady na stołówce uniwersyteckiej. Za 2.85 Eurosa dostajemy ciepły talerz (tzn. sam talerz nie jest ciepły tylko zawartość) czyli standardowo mięcho, coś do mięcha (ziemniaki, makaron) oraz warzywo na ciepło. Poza tym deserek, sałatka i bułka. No i dzbanek wody z kranu (tak, tak , tam woda z kranu jest pitna). A wszystko w cenie polskopodobnej. Dodam tylko że kanapka w supermarkecie kosztuje ponad 3€. Oczywiście 
jest też jedna wada. Podają tylko lunche, także inne posiłki musimy sobie upolować sami. Poza tym trzeba się przyzwyczaić że tutaj lancza jedzą w południe i do 16 znów jest się głodnym.
A obiad na stołówce wygląda mniej więcej tak

Inne posiłki przygotowujemy sobie własnoręcznie. Tak więc aby nabyć jedzenie (i picie) należy udać się do sklepu. Gdy pada deszcz warto pamiętać o jakiejś ochronie przed zmoknięciem. 
I po co mi parasolka

We Francji to jakieś dziwactwa jedzą. Żabie udka, ślimacze dupy, do tego ser spleśniały, wszystko zapiją winem. Z czego jedyną tanią rzeczą z tych wymienionych jest wino. Jak już nie będziemy mieli jak uzupełnić kalorii to zawsze możemy się po 30 eurocentów zrzucić na butelkę (a to wino jest typu prawdziwe wino). Chleba nie jemy wcale (bo za drogi), za to cały czas wcinamy bagietki (ach jakie to francuskie). Do tego serki camenbert, paróweczki produkowane specjalnie dla dyskontu i można przeżyć za niewielkie pieniądze. Niestety nie rozumiemy po francusku i nie ma pewności że to co jemy nie jest np. karmą dla zwierząt. Acha i ostatnio pijemy piwo produkowane tu na polskiej licencji (żeby nie reklamować nie napiszę że to Van Pur). Kosztuje tylko 43 €c a smakuje milion razy lepiej niż tutejsze (tutaj chyba z pieczarek je robią zamiast z chmielu).
Studencka lodówka we Francji

No i na koniec co tu się dzieje z jedzeniem jak za długo poleży. Bo byliśmy w weekend na wycieczce i zostawiliśmy w lodówce serek pleśniowy, kawałek bagietki a do tego jakieś resztki na wierzchu. Ser pleśniowy spleśniał, a na jedzonku pojawiło się życie (i było chyba o krok od przejawiania inteligencji). Bagietka natomiast nabrała niesamowitej twardości, ale się przydała bo można nią było zabić to jedzenie które już nam zaczęło uciekać.
Tak wygląda spleśniały ser pleśniowy